Ktoś zna autora tych słów?;)
Słysząc je dzisiaj od mega odważnego człowieka, poszukałem wspomnienia, które dało mi przekonanie, że warto „sięgać tam gdzie wzrok nie sięga”. To była Barcelona. To była La Masia. To było coś, co opisać trudno. Dlaczego?
Krótko i tematycznie.Młody chłopak ma swojego idola: Ronaldinho. Ten gra i zachwyca w klubie FC Barcelona. On też się w niej zakochuje. Stało się jasne, że jego wielkim marzeniem będzie odwiedzenia miejsca, gdzie Ci najwięksi trenują. Historia klasyczna. Gdy nadarzyła się okazja wyjazdu do Barcelony do mojej przyszłej dziewczyny, od razu sprawdziłem jak daleko mieszka od ośrodka treningowego Barcelony 😉
Okazało się, że jakieś 2 godziny drogi czyli stosunkowo niedaleko. Kasia akurat szła tego dnia do pracy, więc dała mi wskazówki, że ogólnie to jest proste, że najpierw jadę tym, później się przesiadam i jestem na miejscu. Wszystko sobie spisałem w notesiku, adresy, numery metra, przystanki- wydawało się, że wszystko jest ogarnięte. Niestety, schody zaczęły się już na pierwszym przystanku…
Nie byłem pewien czy jestem na dobrym przystanku i zapytałem jakiegoś ziomka dla pewności. Powiedział, że dobrze trafiłem i dobrze jadę. Chwilę później sprawdził na telefonie i oznajmił, że to dobry pociąg, tylko w złą stronę… (Rada: uważajcie na Francuzów;))
Wychodząc z metra okazało się, że powinienem iść na autobus. Plan A zaczyna wymykać się spod kontroli… Wysiadam na przystanku, wychodzę na miasto i totalnie nie wiem gdzie jestem i w którą stronę mam się udać. Połączyłem się z internetem przez pobliskie WIFI, spisałem sobie mniej więcej trasę i ruszyłem. Szkoda, że zaznaczyłem jakbym jechał samochodem i po jakimś czasie jechałem autostradą…Ludzie na mnie trąbili, a ja nie miałem gdzie zjechać….
To nie koniec przeszkód. Kto był w La Masi wie, że dojazd tam to liczne górki i wzniesienia. Czułem się jak na tour de france…A rowerem ostatni raz jechałem 3 minuty na rozgrzewce na siłowni… Było ponad 30 stopni, jechałem ponad 2 godziny i cały czas nic nie wiedziałem czy na pewno dobrze jadę, bo nie miałem dostępu do internetu. Zacząłem wątpić w tą trasę, powoli traciłem nadzieję, aż w końcu wyłoniła się z prawej strony w oddali upragniona La Masia 😉 Kłopot w tym, że na trasie której byłem był wielki płot i nie było zjazdu, więc jechałem kolejne kilometry w poszukiwaniu zjazdu i nic…W końcu był zjazd, który tak mnie poprowadził, że …znowu znalazłem się na tej autostradzie tylko z drugiej strony… Żenada… W poczuciu załamania, miałem nawet pomysł, żeby przebiec na drugą stronę, ale to były 3 pasy dość szybkiego ruchu, więc postanowiłem poszukać innego rozwiązania. Zlokalizowałem wiadukt awaryjny nad drogą. Nie do końca było to legalne, ale zostawiłem rower i przeszedłem tym mostem na drugą stronę (przydały się „charakterystyczne dla Azteków umiejętności wspinania się po słupach” ;))Przeskoczyłem przez siatkę, rozdarłem sobie spodnie, byłem ubrudzony, głodny i spocony, ale coraz bliżej celu. Niestety powoli zbliżało się kolejne wyzwanie, bo padał mi telefon… Miałem jednak ładowarkę, więc poszedłem do marketu naładować telefon. Ponownie sprawdziłem trasę i zobaczyłem, że jestem naprawdę blisko. W końcu zobaczyłem wielki żywopłot i herb Barcelony! JEST 😉 DOTARŁ! Czuł się jak po wojnie, stracił rower, telefon mu się rozładował, ale DOTARŁ ;))
Okazało się, że jest zaraz trening Barcelony i przyjeżdżają piłkarze.
Ludzie pod wjazdem czekali po kilka godzin, żeby zobaczyć choć na chwilę zawodników Barcy. Jeden gościu biegł za samochodem Pique sprintem pod drugi wjazd, żeby zrobić sobie z nim zdjęcie. Determinacja i miłość do tego klubu były dla mnie zdumiewająca. Niestety nie zatrzymał się… Jako ciekawostkę mogę powiedzieć, że Luis Suarez ma Audi Q7, Arda Turan Audi R8, a Pique Audi A8.
Podczas oczekiwania na kolejnych piłkarzy zobaczyłem ciekawą sytuację. Chłopczyk około 8 lat miał czarną opaskę na oczy i szedł z rodzicami za rękę. Nie wiedział, gdzie jest i dokąd idzie. W momencie kiedy weszli na teren treningowy Barcelony zdjęli mu opaskę. Chłopak zaczął skakać z radości, popłakał się i zaczął przytulać swoich rodziców. Wyobraźcie sobie taki prezent 😉
Ogrom tego miejsca, ilość boisk, skala na jaką to robią była zdumiewającą. Dość powiedzieć, że na około La Masi chodziło i obserwowało 4 ochraniaczy, a mury otaczające boisko pierwszej drużyny miały spokojnie ponad5 metrów 😉 Poczucie spełnienia było niesamowite, tylko miałem drobniutkie wyzwanie dotyczące tego, że nie wiedziałem jak wrócić… Czułem się jak Robinson Kruzoe ;)Znalazłem w końcu dworzec, gdzie nawet nie mogłem wejść bo nie miałem jakieś karty otwierającej bramkę wejściową. Jaka Pani się nade mną zlitowała i otworzyła swoją. Wszedłem, tylko nie wiedziałem nawet w którą stronę jechać… I wyobraźcie sobie moje zdziwienie kiedy na dworcu gdzie łącznie ze mną było 5 osób słyszę polski język 😉 Dwie dziewczyny rozmawiały ku mojemu zaskoczeniu o zakupach, więc czułem się jakbym zobaczył Oazę na pustyni 😉 Pokierowały mnie jak wsiąść i wysiąść. Po wyjściu z pociągu został dojazd autobusem- myślę sobie- ostatnia prosta 😉 Jedzie mój upragniony numer (który sobie wcześniej spisałem;)) Wsiadam na pewniaka, a on przejeżdża… Okazało się, że w Hiszpanii trzeba pomachać ręką, żeby się zatrzymał… i kolejne 25 minut czekania. Zapadł zmrok. Wysiadam na 5 przystanku i nie mam pojęcia gdzie iść, chociaż wiedziałem, że dom jest blisko. Pójdę do restauracji, podłącze telefon, odpalę wifi i sprawdzę i…kelner nie chciał mnie wpuścić… W sumie miałem podarte spodnie, byłem spocony i brudny, więc nie było co się dziwić 😉 Jakoś się z nim jednak dogadałem, sprawdziłem i trafiłem 😉 Godzina 21:30 powrót do domu…
Mimo tego, że podczas tej podróży zdecydowana większość punktów poszła nie tak to była jedna z podróży życia 😉 Przede wszystkim dla tego, że przez wiele lat wydawało się to bardzo trudne do zrealizowania, a i podczas samej podróży rzucali mi kłody pod nogi. „Im mocniej wieje watr w oczy jak idziemy pod górkę, tym większa satysfakcja dojścia na szczyt”