Możemy zastanawiać się dlaczego futbol jest tak popularny na całym świecie. Czy to dlatego, że do gry potrzebujemy tylko piłki i co najwyżej kilku kijków, które wbite w ziemie mogą imitować bramkę (czasem wystarczają nawet szkolne plecaki, bo chyba każdy z nas znalazł dla nich takie zastosowanie po skończonych zajęciach ;)) ? Czy to dlatego, że może go uprawiać z powodzeniem każdy bez względu na warunki fizyczne? A może tak naprawdę chodzi o emocje? O to, że każdy weekend, każda ligowa kolejka to kolejne fascynujące historie…
Nie trzeba sięgać pamięcią do finału Ligi Mistrzów z 2005 roku pomiędzy Liverpoolem, a Milanem, w którym Jurek Dudek swoim „tańcem” pomógł The Reds zdobyć upragnione trofeum, nie trzeba nawet wracać do wydarzeń z poprzednich lat czy tygodni. Piłka nożna dostarcza nam takich opowieści mnóstwo.
Najlepszym tego przykładem jest wczorajszy dzień – 28 stycznia 2017 roku. Angielska Premier League pauzowała w ten weekend, a piłkarze z Wysp rozgrywali mecze w ramach Pucharu Anglii. Jednym ze spotkań był pojedynek pomiędzy Tottenhamem Hotspur i Wycombe Wanderers. Goście, występujący na co dzień w League Two (czyli na czwartym szczeblu rozgrywkowym) sensacyjnie prowadzili do przerwy 2-0 po dwóch trafieniach Paula Hayesa. Na odpowiedź „Kogutów” trzeba było czekać aż do 60 minuty, kiedy to na listę strzelców wpisał się Son, a cztery minuty później rzut karny na gola zamienił Janssen wyrównując stan meczu na 2-2. Najciekawsze miało jednak dopiero nadejść. Zawodnicy Wycombe zdołali ponownie wyjść na prowadzenie za sprawą świetnej główki Thompsona. Wydawało się, że może dojść do ogromnej niespodzianki. Inne plany na ten dzień miał jednak Dele Alli, który w 89. minucie wyrównał stan meczu na 3-3. Sześć bramek w jednym spotkaniu to nieczęsta sytuacja, ale w futbolu gra się do ostatniego gwizdka, a zmęczeni czwartoligowcy nie ustrzegli się jeszcze jednego błędu w obronie. Sędzia doliczył do regulaminowego czasu gry aż 6 minut i jak się okazało wystarczyło to by Tottenham zadał ostateczny cios. Koreańczyk Son zagrał klepkę z Janssenem po czym uderzył w długi róg bramki strzeżonej przez golkipera gości. Piłka znalazła się w siatce mimo rozpaczliwej interwencji obrońcy, a arbiter niedługo później odgwizdał zakończenie meczu. Faworyci wygrali ostatecznie 4-3. Z jednej strony żal oczywiście dzielnych zawodników Wycombe, z drugiej ogromny szacunek dla Tottenhamu. Na minutę przed końcem regulaminowego czasu gry przegrywali, a jednak nie stracili nadziei, a walka do końca opłaciła się. To świetny przykład na to dlaczego nigdy nie można się poddawać!
Innym wczoraj rozgrywanym meczem był pojedynek Southampton – Arsenal. Goście rozgromili Świętych aż 5-0, ale warto skupić się przede wszystkim na jednym z aktorów tego widowiska. Mam na myśli Danny’ego Welbecka. Napastnik Kanonierów nie miał ostatnio szczęścia. Najpierw w maju 2015 roku został u niego zdiagnozowany uraz więzadła rzepki, który wyłączył go z gry w ogólnym rozrachunku aż na ponad 9 miesięcy. Powrót do gry po takim czasie nie jest łatwy, a wkrótce okazało się ze to nie koniec złych wiadomości dla Anglika. Maj, tym razem 2016 roku i znowu kontuzja –uszkodzenie chrząstki w kolanie. Kolejne 8 miesięcy bez futbolu.
Powrót przypadł na styczeń tego roku – Welbeck wystąpił w kilku spotkaniach z ławki rezerwowych, lecz pierwszy występ od początku meczu to właśnie wczorajsze spotkanie z Southampton. Jak poradził sobie Anglik? Napisać, że „dobrze” to tak jakby nie napisać w tym przypadku nic! Welbeck w ciągu pierwszych 22 minut zdobył dwa gole, a przed końcem pierwszej połowy zdążył zaliczyć jeszcze asystę.
Wymarzony comeback! Ciężka praca przyniosła efekt, a wczorajszy występ Danny’ego może świadczyć o tym, że wrócił do gry jeszcze silniejszy!
https://www.youtube.com/watch?v=skjuZiWjKgQ
Morał płynący z obydwu tych historii jest podobny – nie można odpuszczać nawet kiedy coś nie układa się po naszej myśli, kiedy przegrywamy mecz, kiedy doznajemy kontuzji. Zaciskamy zęby i walczymy o swoje marzenia!:)